Listy ze Szwecji od roku 1789-90 J.Ch. Albertrandiego

(z książki “Archiwum domowe do dziejów i literatury krajowej z rękopisów i dzieł najrzadszych” Kazimierz W. Wójcicki,
W-wa 1985, str.158-167)

Przejechawszy 300 mil, z których 270 na wozach prostych, skołatany i zbity na drogach kamienistych, mianowicie duńskich, zmoczony deszczem kilka razy, niemiłosiernie znużony podróżami czasem nocnymi, przyjechałem dnia 21 września [1789r.] do Sztokholmu o godzinie 8 z rana w tak zupełnym zdrowiu, iż mię ani głowa nawet nigdy nie zabolała. (…)

Charakter narodu tutejszego z gruntu jest dobry, ale po prowincjach lepszy jeszcze niż w stolicy. Niemało do tego pomaga, iż w powszechności mówiąc każdy obywatel ma stan jakiś przystojny i własność dogadzającą potrzebie, najczęściej bez zbytku. Zatem pozorna jakaś jest w pospolitości fortun równość wiele pasji tamująca, a dostatki bardzo wielkie i zazdrość sprawić mogące są dosyć rzadkie. Coer i Fersen nad innymi górują, ale daleko są od onych bogactw, które tak wielką nierówność u nas i we Włoszech sprawują. Niewiele domów szwedzkich w historii wzmiankowanych zgasło, ale wiele nowych przybyło, a z dawnych jedne jako Oxenstiernów i la Gardie zubożały; drugie, choć jeszcze bogate, dalekie są od świetności przodków, jak Brahowie i Sparrowie.

Cechą narodu jest niejaka oziębłość i melancholia, ale spokojna, nie zaś desperacka jak w Danii. Gdyby nie huk karet ulice byłyby prawie tak ciche jak klasztory, nigdy hucznej wesołości, nigdy szumnych z brzmiącą muzyką schadzek nie słyszałem, dni nawet zapustne skromniejsze tu były niż u nas Wielki Tydzień.

W Sztokholmie trochę więcej jest przewrotności niż na prowincjach, a trochę więcej ostrożności użyć potrzeba względem obywatelów tutejszych, ale i to kończy się na lekkim jakiem podejściu bez gwałtu, bez narażenia publicznej spokojności. Przy chytrości jakiejkolwiek mają ludzkość wielką i chęć do usłużenia, zwłaszcza cudzoziemcom. Prawdzi się po prowincjach ad literam, że z pieniędzmi jawnie niesionymi wszędzie bezpiecznie jeździć można. Tu, w stolicy, gdzie większa jest przewrotność, kradzieże są dziwnie rzadkie i ostrożność przeciw złodziejom tak mała, że i domy, i pokoje otworem stoją i sklepy czasem bez stróża zostają. Rzeczy zgubione nie tylko znajdują się z dziwną łatwością, ale nawet mało zabiegów ich przywrócenie potrzebuje. Lud jest cichy, powolny, nabożniejszy nawet w swojej religii nad inne luterskie kraje. Nie masz dnia bez nabożeństwa w jednym lub kilku kościołach, a do tych nabożeństw z ochotą uczęszczają [1789r.]

Ten tak dobry naród ma jednak dwie wielkie wady. Jedna jest używanie gorzałki pospolicie z zboża pędzonej tak powszechne, że się do kobiet, do panien, do dzieci nawet rozciąga i rzadko jest, który by kilka razy na dzień, przynajmniej przed obiadem i kolacją nie wziął sup, tak nazywają miarkę gorzałki, którą byśmy z łacińska haustem nazwali. Miejsca, gdzie ten napój sprzedają, przynajmniej tak częste są jak w Warszawie szynki piwne. Na ulicy Drottningsgaten, to jest, na której mieszkam, i która przynajmniej na pół mili naszej się rozciąga, co trzeci dom szynk takowy opowiada, kiedy na całej tej ulicy ledwie dwa kafenhauzy znajdują się. Jednakże czy to przywyknienie sprawuje, czy głów ułożenie, czyli umiejętność utajnienia zbytku, rzadko pijanego widzieć można, a nasi niższej rangi Polacy częściej to widowisko dają Szwedom niż Szwedzi Polakom.

Drugą wadą jest zbyteczna łatwość i rozwolnienie obyczajów. Krew tu w obydwu płciach i postać jest bardzo okazała. A w ostatnim gminie pospólstwa piękności są bardzo zwyczajne, zadziwienie sprawujące (…)”

/cytat/ autor: Jan Chrzciciel Albertrandi

Od redakcji internetowej:
W roku 2005 nadal piją wieczorami na ul. Drottningsgaten (restauracje) oraz przy Placu Stureplan (zwłaszcza).